sobota, 2 marca 2013

O mnie. rozdział.1

Wysiadłam z autobus. Z ciepłego, jasnego miejsca w ciemne, chłodne i wietrzne. Ruszyłam w ciemną stronę. Szłam po sypkim piachu, który przez pierwsze 5 metrów utrudniał mi marsz, ale później już się przyzwyczaiłam. Spojrzałam na rząd latarni wzdłuż drogi. Ich światło słabo oświetlało drogę, ale lepsze to niż nic. Tuż pod żarówką latała grupa owadów czekających, aż tutejsze nietoperze je zjedzą. Wiatr zawiewał moje loki mi na twarz, ale nie zwróciłam na to uwagi, którą przykuła myśl wizerunku chłopaka z mojej szkoły, snu, wyobraźni. Sama już nie wiem gdzie go widziałam.
Przed sobą usłyszałam jakieś męskie głosy. Nagle doszło do mnie, że powinnam już dochodzić do posesji mojego domu. Cholera! Wysiadłam dwa przystanki wcześniej.- Obejrzałam się za siebie. Autobus już odjechał. Czyli muszę iść na piechotę. W sumie to jest droga na skrót, ale prowadzi ona przez bagna, a moje buty i tak ledwo co trzymają się kupy więc wolałam nie ryzykować. Bysiorów minęłam bez problemu. Chyba nawet w tym mroku nie zauważyli, że idę.
Skończyły się stare, zrujnowane budynki, które kiedyś miały przypominać domy mieszkalny i zaczęły drzewa. Tylko co jakieś 100 metrów mijałam pojedyncze domy, w których paliło się światło w jednym z okien. Nie bałam się tędy iść bo na takim odludziu nie ma nawet zboczeńców czy rabusiów. Myślami powróciłam do chłopaka, który tam się gnieździł już dłuższego czasu. Miał jasno niebieskie oczy i długie rzęsy, kasztanowe pół-długie falowane włosy, trochę ciemną karnację, dość mocno zarysowane kość policzkowe, i uwydatnioną szczękę. Musiałam go znać. W mojej myśli był taki wyraźny, taki realny. Chłopak był postawny i umięśniony. Może widziałam go w szkole? Ale czemu, aż tak wrył mi się w mózg?! Fakt, mam słabość do chłopaków i lubię zerkać na nich w szkole, ale nigdy nie zagościli oni w mojej głowie zbyt długo.
Z myśli wyrwał mnie powiew zimnego wiatru prosto w twarz. Jakby chciał mi powiedzieć "Stój!". Rozejrzałam się i zrozumiałam, że jestem już na obrzeżu miasteczka. Dookoła mnie stały już gęściej domki, a i droga stała się asfaltowa. Kiedy ja przeszłam taki kawał?- spytałam się patrząc na nie kończącą się ciemną drogę za mną. 3 kilometry nie wiadomo kiedy przebyte. Może nie warto się zastanawiać?! Ruszyłam dalej, a ze mną przystojny chłopak. Kolejny podmuch wiatru w twarz był tak silny, że musiał przystanąć. Nie wiadomo skąd zaczęło padać. Przyśpieszyłam kroku wiedząc, że do domu jest jeszcze drugie tyle.
-Hej.-powiedział mężczyzna, którego mijałam. Odwróciłam się by spojrzeć kto to, ale mężczyzny nie było. Urojenia- usprawiedliwiłam się- Zmęczenie. Przeszłam może dwa metry i znów kątem oka zobaczyłam, że na poboczu stoi mężczyzna. Minęłam go.-Nie przywitasz się?!- spytał groźniej.
-Słucham?-Spytałam i odwróciłam, ale jego tam nie było.- Okej...-powiedziałam pod nosem i odwróciłam się na pięcie w kierunku marszu. Podskoczyłam gdy ujrzałam, że przede mną stoi ponad 2 metrowy mężczyzna o włosach koloru blond.
-Bu!-powiedział i pchnął mnie. Upadłam plecami w kałużę, a głową uderzyłam o ziemię. Co jest? Wystraszona spojrzałam w nogi. On dalej tam stał. Poczułam jak moja bluza zaczyna przemakać i robi mi się zimnom, a na dodatek deszcz zaczął lać. Mężczyzna zrobił krok ku mnie i chciał przykucnąć, ale ja odwróciłam się od niego i poderwałam. Już chciałam Rzucić się do biegu w geście ucieczki, ale powstrzymał mnie fakt, że nadjeżdżało ku mnie auto. Myślałam, że we mnie uderzy więc wysunęłam ręce, które zatrzymały się na masce czarnego Forda. Z samochodu wyskoczył młody chłopak w kapeluszu i hawajskiej koszuli.
-Wszystko w porządku?-spytał podbiegając do mnie. Szybko obejrzałam się za siebie w nadziei, że ujrzę mężczyznę, który mnie przewrócił, albo chociaż zobaczę jak ucieka, ale nic podobnego. Za mną malowała się tylko jedna z osiedlowych ulic.- Jesteś cała nic ci nie zrobiłem? Ty wybiegłaś tak... nie widziałem w ogóle skąd się wzięłaś!-położył mi rękę na ramieniu i zmierzył mnie wzrokiem czy nic mi nie jest. Dopiero w tej chwili zorientował się, że moknie.- Choć do auta. Podwiozę cię.-powiedział i podprowadził mnie do drzwiczek od strony pasażera. Otworzył je, a ja czują jak z środka wylatuje ciepło i zapach waniliowego odświeżacza do samochodów wsiadłam nie protestując. Normalnie zastanowiłabym się czy ufać nie znajomemu, ale teraz...- Jestem JD.-powiedział gdy wsiadł do auta obok mnie. Nerwowo poprawił kapelusz i spojrzał na mnie.
-Sam... Sam Wesley.
-Jak ty się tu znalazłaś?- spytał po chwili jazdy.- Gdzie cię podwieźć?- spytał bo nie odpowiedziałam na pierwsze pytanie. Byłam oszołomiona. Kim był mężczyzna? Co chciał?- Ekhem.- odchrząknął.
-Wracałam z bibliotek w Aintstone. Jakbyś mógł mnie zawieźć na ulicę Blenday?
-Pod posiadłość świrusa Antoniego?!-powiedział a ja spojrzałam na niego z oburzeniem.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz