czwartek, 27 marca 2014

Zagubiona cz. 7

Znów ten sam, przestronny pokój w mieście elfów. Lecz czuję się inaczej niż wczoraj po obudzeniu. Przekręcam się na bok, a miękka pościel mnie otula. Jest mi bardzo ciepło. Czuję się tu... bezpiecznie? Może to dlatego, że wiem, że co jakiś czas przechodzą tędy elfowie lub inni przyjezdni. Z resztą co by miało mi się tu stać? To nie jest las, gdzie za rogiem mogą czekać trolle. To nie jest... mój dom. Dom, z którego pewnie nie zostało nic. Orkowie czy inne bestie zapewne go splądrowały i spaliły. Zniszczyły wszystkie wyroby mojego brata, każdą strzałę i łuk. Ha ha! Jego początkowe wyroby rzemieślnicze przypominały, fale. Były tak krzywe i nie ważne czy to była łyżka, strzała, barierka- wszystko wyglądało tak samo. A mój brat? Co z nim zrobili? Spalili jak drewnianą łyżkę, czy przedziurawili jak poduszkę? - przechodzi mnie dreszcz na wspomnienie jego krzyku.- Nie ważne co mu się stało! Zrobili to z zimną krwią! A ja, nie jestem tu bez przyczyny. Będę szła z Gandalfem i gdy na patyczkuje mi się choćby jeden plugawy okr to moja strzała przeszyje jego krtań na wylot!
  Idę pięknym dziedzińcem do sali, w której wczoraj biesiadowaliśmy razem z elfami. Ten ród jest niesamowity! Mają tyle energii, taką wiedzę. Nigdy się tak nie bawiłam jak wczoraj. Nawet na weselu kuzyna Boba parę lat temu.
  W sali przy krańcu długiego stołu siedzi cicho Aragorn, a u jego boku jakiś blond włosy elf. Włosy miał on ciekawie związane do tyłu, twarz pół okrągłą. Usiadłam obok nich. Przywitałam się i nałożyłam na talerz jedzenie. Przy wszystkich miejscach wzdłuż stołu stoją talerze, sztućce, kubki. Siedzę w ciszy. Aragorn i elf co jakiś czas coś między sobą mówią. Zerkam na nich. Wyglądają na szczęśliwych. Nie widziałam wcześniej takiego Obieżyświata. To miejsce ma chyba taki wpływ na wszystkich. Tuż przed tym jak skończyłam u mego boku usiadł jakiś mężczyzna. Wysoki, z włosami do ramion, brodą, ubrany w szaty podajże szlacheckie. Gdy na mnie spojrzał, uśmiechnął się. Speszona spuściłam wzrok na pusty talerz. Wstałam. Aragorn złapał mnie za nadgarstek.
-W południe jest ważna rada na wschodnim dziedzińcu. Chcielibyśmy abyś także brała w tym udział, choćby jako słuchacz.-ostatnie słowa podkreślił. Spojrzałam na niego i elfa. Chyba musiał mnie o tym poinformować. I czuję, że to nie jest zaproszenie. Przyjdę, ale najwyraźniej mam się nie odzywać. Czemu?
-Dobrze.-skinęłam głową.
-Ablim po ciebie przyjdzie, aby cię zaprowadzić.-mówi elf. Oboje przestają na mnie patrzeć. Mogę już iść. Jeszcze spojrzałam wzdłuż wszystkich miejsc przy stole. Tylko jedne mężczyzna się na mnie patrzył. Ma on niebiesko- szare oczy. Ciągle się uśmiecha przyjaźnie. Czy poznałam go wczoraj. Chyba tak. Tak! Na pewno. Gandalf mi go przedstawiał. Ma na imię... Boromir! Starszy syn Denethora- namiestnika władcy Gondoru. To wyjaśnia jego ubiór. Odwracam się. Wychodzę.

  Przed potężnymi, drewnianymi drzwiami zastaje mnie pogodny dzień. Słońce ogrzewa moją twarz. Ptaki śpiewają na drzewach. Gdzieś z balkonów słychać rozmowy.Podchodzę do drewnianej, solidnej barierki odgradzającej balkony, a kilku metrową, wolną przestrzeń. Na dole po dróżkach chodzi Bilbo Baggins wpatrujący się w niebo. Przyglądam mu się dopóki nie znika między drzewami. Powoli szukam zejścia na dół. W końcu są. Masywne drewniane schody.
  Z dwóch stron Rivendell otaczają góry. na południe, doliną płynie rzeka, która spada jako wodospad ze wschodniej, szarej góry. Na południowym wschodzie widzę las. Spaceruję tak alejkami, idę trochę w stronę rzeki i z powrotem. Staram się o niczym nie myśleć. Ani o bracie, wędrówce tu, ani o tym co mnie teraz czeka. Wracając doganiają mnie hobbici. Wszyscy. Wędrujemy do miasta razem.
  Nagle z drogi na przeciwko w naszym kierunku idzie elf. Orientacyjnie spoglądam na słońce. Południe. Więc to musi być Ablim. Staje koło nas i się wita.
-Frodo Baggins i Julio Slikpens. Proszę chodźcie za mną.-odwraca się.
-A my?!-krzyczy Merry. Elf ponownie na nich spogląda przyjaźnie.
-A wy drogie niziołki idźcie zwiedzać Rivendell.- ich miny nie są zadowolone.-Oni muszą iść na radę. Wy nie. Macie czas na zwiedzanie miasta.-odwraca się i idzie parę kroków, a my za nim. Frodo wydaje się być zdziwiony tym zaproszeniem. Za plecami odchodząc słyszę głos Sama "Czemu nie my?" po chwili jakieś szepty. Gdy się odwracam, ich już nie ma. Hobbici są niezwykle cisi.

Na wschodnim dziedzińcu jest cień. Daje go dom Elronda, pana miasta. Dziedziniec jest duży, otoczony zielonymi drzewami. Po środku placu stoi dwadzieścia, dużych foteli, a po środku kamienny stół. Przychodzimy jako ostatni. Wszyscy zasiadają na fotelach. Moje miejsce jest po prawej strony Gandalfa, na którego twarzy gości uśmiech. W ręce trzyma swoją różdżkę. Frodo siada po jego drugiej stronie. Na fotelach w większości siedzą elfowie, ale jest także Boromir, Obieżyświat, jakiś krasnolud. Jestem jedyną kobietą w tym gronie i czuję spojrzenia na sobie. Czuję jak palce zaczynają mi mrowić dokuczliwie, żołądek mi się ściska. Spuszczam wzrok na kolana.
-A ..